Czołem, wczoraj w Warszawie odbyła się defilada z okazji święta Wojska Polskiego. Miałem szczęście na niej być. I cudem coś w ogóle zobaczyć ale o tym za chwilę.
Defilada zaczynała się o 12:00. Z domu wyszedłem o 11:40. Myślę sobie- no nie, mam blisko ale na pewno nie wyrobię się. Poszedłem więc po rower miejski. Okazało się to być najgłupszym pomysłem wszech czasów. Ludzi było tak dużo, że musiałem dodatkowo znaleźć miejsce by ten rower bezpiecznie zostawić. Ostatecznie udało mi się znaleźć miejsce, zacząłem czekać na przybycie defilady. Przez ponad pół godziny nic się nie działo. Nagle- samoloty, helikoptery, myśliwce!
Po demonstracyjnych przelotach samolotów czekałem kolejne 20 minut, by cokolwiek przeszło. W dodatku pogoda popsuła się, zaczął lać straszny deszcz, postanowiłem schować aparat i cudem przykryć się pod parasolem jakiejś pani. Jak na złość wszystko nadjechało jak zaczął lać deszcz. Nie urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą.
Ostatecznie deszcz przestał padać, zacząłem pstrykać zdjęcia.
Cały przejazd trwał 15 minut. Przejechała cała kolumna pojazdów i… koniec. A gdzie ta defilada? No to dowiedziałem się- defilada z żołnierzami zakręcała w inną ulicę przed miejscem w którym stałem. Tak obejrzałem defiladę w tym roku.
Po defiladzie odbywał się piknik na którym wojsko pokazywało swój sprzęt.
To wszystko ode mnie dzisiaj. Za rok będę wiedział, że warto wyjść pół godziny wcześniej, że nie ma sensu stać na końcu defilady i że warto wziąć ze sobą parasol. Jeśli będziecie się kiedyś wybierać na defiladę- nie popełniajcie moich błędów.